— Nazywam się Oskar Klemm, doktór filozofji i profesor okultystyki indyjskiej, żeby zaś nie być gołosłownym, służę, oto mój paszport.
Podał jej dokument, w którym już wczoraj mozolnie dopisał przed nazwiskiem dwie literki „dr.”, słuszniej mu zresztą należne, niż cała reszta danych, zawartych w paszporcie.
— Referencyj — ciągnął — nie mogę o sobie udzielić i z tej racji, że moje badania naukowe przeprowadzałem w Polsce w różnych miastach, zatrzymując się oczywiście w hotelach...
— Ależ to zbyteczne, zupełnie zbyteczne, — przerwała mu, — skoro się odrazu i tak widzi, z kim się ma do czynienia. Miałam wprawdzie na ten pokój innego kandydata, ale oczywiście wolę pana doktora. Zwłaszcza, jeżeli pan na dłużej, bo zmieniać wciąż to moc kłopotu, sam pan rozumie.
Murek rozumiał i zapewnił, że nie zamierza w ciągu najbliższych kilku lat opuścić Warszawy.
— Badam tu — dodał — olbrzymi materjał, spuściznę naukową po waszym wielkim okultyście, Ochorowiczu.
— Ochorowiczu!... Ależ znam! Jakże! — zawołała pani Relska. — Moja siostra kiedyś bardzo cierpiała na oczy i obeszłam z nią wszystkich okulistów. Ochorowicz, a jakże, znakomitość! Taki z bródką, niewysoki?
— Możliwe, proszę pani, — przyznał Murek, — ale ja o innym Ochorowiczu mówię, o okultyście, nie o lekarzu okuliście.
— Że to ja zawsze przesłyszę się. Nie, nie, zaraz... Na Smolnej, dobrze mówię, na Smolnej, po parzystej stronie. A pan też od ocznych chorób?
— Nie, proszę pani — uroczyście powiedział Murek — ja jestem od chorób duszy.
— Nerwowych?
— I nie nerwowych.
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.