Dyl wydał milczące polecenie tamtym, by o przyjściu towarzysza Garbatego zawiadomić C. K. W. i otrzymać instrukcje.
Należało się liczyć z tem, że zechcą go tu przetrzymać i poddać badaniu, przeciw któremu zresztą nic nie miał. Właściwie poto się zjawił z gotowym planem. Chodziło mu o zapewnienie partji, że pozostaje nadal jej wiernym członkiem, a to dlatego, by go nie inwigilowano i nie posądzono o konszachty z policją polityczną. Z drugiej strony nie miał najmniejszej ochoty pracować dla partji i jeżeli się czegoś obawiał, to narzucenia mu dawnych lub nowych obowiązków. By tego uniknąć, postanowił udawać wystraszonego, symulować manję prześladowczą na punkcie lęku przed policją, która rzekomo wpadła na jego ślad od czasu podróży po owe nieszczęsne dokumenty do towarzysza Sławomira.
W tym też duchu, skoro się tylko znaleźli we dwójkę z Dylem, zaczął mówić dużo i z nadmierną obfitością szczegółów.
— A dlaczegoście nie zawiadomili nas o tem? — spokojnie przerwał Dyl.
— Bałem się ściągnąć szpiclów na was.
— Ale widzę, że wam się niezgorzej powodzi! Macie jakie zajęcie?
— Takie tam i zajęcie — lekceważąco uśmiechnął się Murek — ot, zarabiam po parę złotych dziennie.
W tej chwili drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł, jak się tego Murek spodziewał, towarzysz Bigelstein z Centralnej Egzekutywy. Zrobił zdziwioną minę i zawołał:
— O Garbaty! Ledwiem was poznał. Skądżeście się wzięli, gdzieście bywali?
Jego przyjazny ton i uśmiechnięta mina nie wróżyły nic dobrego.
— Właśnie przyszedłem się wytłumaczyć — zaczął Murek, lecz Bigelstein klepnął go po ramieniu:
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.