Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

— Musicie się aż tłumaczyć?
— Nie aż, tylko poprostu wyjaśnić, dlaczegom tak długo nie przychodził.
Udając, że nie dostrzega nieufności Bigelsteina, Murek opowiedział zawiłą historję o tem, jak wpadł w oko policji, jak usiłowano go pewnego dnia przyłapać i zrewidować na Powiślu, jak uciekł z narażeniem życia przez strychy i dachy.
— No, i od owego dnia — zakończył — ukrywałem się, nie pokazując nosa na ulicę.
— A gdzieżeście się tak ukrywali? — z ironiczną dobrotliwością zapytał Bigelstein.
— Gdzieżby, jak nie u towarzysza Kuzyka.
— Kto to jest? — zwrócił się Bigelstein do Dyla.
— O, to zupełnie pewny nasz człowiek. Często korzystamy z jego mieszkania — odpowiedział Dyl.
Bigelstein zdziwił się:
— I wyście tam cały czas siedzieli?
— A cóż miałem robić? Wolałem to, niż dać się złapać. Tych szpiclów namnożyło się tyle, że wprost nosa na ulicę wychylić nie można. Ja i teraz staram się jak najmniej wychodzić.
Bigelstein wzruszył ramionami.
— Jesteście przesadnie zdenerwowani, towarzyszu. A to szkoda. Do roboty w partji potrzebni są ludzie ze zdrowemi nerwami. Tak.... tak... Więc siedzieliście wciąż u tego Kuzyka?
— U niego
— Dziwi mię tylko, dlaczegoście przez niego nie dali nam znać, gdzie jesteście?
— Tak byłem roztrzęsiony, że nawet i tego się bałem.
— A w warsztatach kolejowych już nie zamierzacie pracować?
— Narazie nie mógłbym. A wogóle znalazłem sobie lep-