Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

— Arletka!...
Ona chwyciła go za rękę:
— To ty!
— Chodźmy.
Wprowadził ją do pokoju, zamknął drzwi i zaśmiał się:
— Myślałem, ba, byłem pewien, żeś mnie nie poznała tam na ulicy.
— Bo i nie poznałam.
Murek zdziwił się:
— Więc jakim sposobem znalazłaś mnie?
Arletka rozejrzała się po pokoju:
— To nie było trudne, poznał cię ten drań.
— Kazik?
— Tak.
Murek przygryzł wargi.
— Psiakrew — zaklął pod nosem. Już myślałem, że będę miał spokój. Widzisz: jakoś się urządziłem, jakoś żyję... Myślałem... A ta szelma ma oczy!... Czy on czeka na dole?
— Skądże — wzruszyła ramionami Arletka — uwalił się i śpi.
— A ciebie on tu przysłał?
Skinęła głową:
— On. On nie wie, że te Mahatma to ty. Myślał, żeś się temu Mahatmie wynajął do rozlepiania reklamek. Kazał mi pójść na wróżbę i wypytać o adres tego człowieka, który chodził z reklamami. Nawet dał mi piątaka za honorarjum.
— A ty co mu powiesz? — spojrzał na nią ponuro.
Arletka pomału zdjęła palto, kapelusz, podeszła do biurka, obejrzała czaszki, szklaną kulę, puhacza, zapaliła papierosa i zapytała, nie patrząc na Murka:
— Dlaczego nie przyszedłeś wtedy do „Szwedzkiego”?
— Zachorowałem. Miałem grypę.
— Kłamiesz.