Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

Murek popatrzył na nią zdziwiony:
— Poco miałbym kłamać?
— Chciałeś się ode mnie odczepić.
— Zwarjowałaś — zaśmiał się — gdybym się nie bał, że u Koziołkowej mnie poznają, dowiadywałbym się i tam.
— Jakto i „tam”, boś się gdzie dowiadywał?
— W Dancing Clubie, w innych lokalach. Przepadłaś jak kamień w wodę. Myślałem, żeś wyjechała z Warszawy.
— A nie bujasz — zerknęła ku niemu niedowierzająco.
Murek puknął się w czoło:
— Zastanów się, kobito! Po jakiego djabła miałem cię unikać? Człowiek się cieszy, że nareszcie ją spotkał, a ona z posądzeniami wyjeżdża!...
Arletka nie dała się jeszcze przekonać, ale ze zmiany jej tonu i wyrazu twarzy widać było, że chciałaby wierzyć. Murek zaczął jej opowiadać o wszystkiem co go spotkało w tym czasie, o tem, jak wpadł na pomysł swego obecnego procederu, jak skompletował atrybuty wróżbiarskie.
Słuchała z nader żywem zainteresowaniem.
— Ty wiesz, że to nie jest głupi kant — orzekła z przekonaniem. — Na tem można zrobić hopy.
— Hopy nie, ale na życie starcza.
— Bo inaczej się trzeba do tego zabrać. Nieraz już dawniej, patrząc, jak do Koziołkowej różni ludzie przychodzą, myślałam o tem. Na tem można zbić forsę. Są różne sposoby...
Murek zaciekawił się:
— Jakież to sposoby?
Arletka jednak nie odpowiedziała. Wstała. Zajrzała za kotarę, gdzie stało łóżko, i zapytała:
— No, i co mam powiedzieć Kazikowi?
— Jak uważasz.
— Bo widzisz, — zawahała się, — to będzie zależało...
— Od czego?