ła pewna, czy usłyszała krótki urwany krzyk, czy jej się tylko zdawało. Gdy tu szła, pełna była jego śmierci. Wyobraźnia drgała w napięciu oczekiwania kulminacyjnego momentu. W duszy pęczniała, rozdymała się, dojrzewała zbrodnia...
I oto nie było nic!... Nic się nie stało. Ogarnięta przejmującem rozczarowaniem patrzyła w pusty kwadrat okna.
Głuchy i ciężki odgłos ciała uderzającego o kamienie podwórza i ostry wielogłosy krzyk przerażenia, który wydarł się z dołu, wybuchnął fontanną dźwięków między ścianami oficyn. Zatupotało, zakotłowało się na dole. Arletka oprzytomniała:
— Uciekać!...
Drżały jej kolana, gdy wbiegała po schodach, gdy na palcach szła szybko przez długi, jedną tylko nędzną żarówką oświetlony korytarz... Ale pamiętała, trafiłaby tu poomacku. Należało dwa razy skręcić w lewo i oto ratunek, klatka schodowa lewej oficyny. Schodziła wolno, mijana i potrącana przez mieszkańców biegnących do wypadku.
Kołem stał wielki tłum pełen gwaru. Uniosła się na palcach i zobaczyła: leżał rozpłaszczony z bezwładnie i śmiesznie rozrzuconemi rękami i nogami.
Obejrzała się ostrożnie, lecz nikt na nią nie zwracał uwagi. W bramie minęła się z dwoma policjantami, skręciła w boczną ulicę i wsiadła w taksówkę. Spokojnie podała adres.
W domu nie zastała nikogo. Państwo Kaczmarscy, u których wynajmowali pokój, mieli tego dnia jakieś imieniny. Arletka szybko przyniosła z kuchni tasak, podważyła nim blat stołu i wyciągnęła szuflady. Było tu kilkanaście złotych, dwa rewolwery i mocno związana w węzeł chustka z kilkunastu sztukami złotych monet i biżuterją. Nie przypuszczała, by policja w jakikolwiek sposób mogła się dowiedzieć, że on tu mieszkał. Kaczmarscy napewno tego nie
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.