jasną uśmiechniętą twarz, w naiwne minki, w piękne przezroczyste oczy.
— Tak właśnie być powinno, tak właśnie — powtarzał sobie uporczywie.
Bo czyż nie postąpiła słusznie? Zemściła się na człowieku, który ją pokrzywdził, uwolniła się od terroru, od przemocy, od wiecznie wiszącej nad nią groźby. Czyż nie miała prawa? Czyż miała zostać niewolnicą znienawidzonego kochanka do końca życia, czy też do chwili, pókiby jej nie odpędził od siebie? Gdzież tu miejsce na skrupuły? Nie doznała od niego niczego, poza krzywdą, a jeżeli ją nawet kochał, to taka miłość, wszystko jedno zresztą jaka — skoro narzucona, też była tylko krzywdą.
Nietylko miała prawo uwolnić się, lecz powinna była to zrobić. A że nie było innego sposobu poza zabójstwem, więc postąpiła słusznie.
Słuchał jej opowiadania i przekonywał siebie, bo napełnił go lękiem własny przestrach przed dokonanym czynem. A musiał przecież wierzyć w siebie i w drogę, którą wybrał. Tak wierzyć, jak Arletka wierzyła w to, że nietylko nie postąpiła źle, lecz postąpiła dobrze.
Tego dnia została u Murka na noc, w związku z czem pani Relska nazajutrz wymówiła mu mieszkanie. Gdy martwił się tem, Arletka powiedziała:
— Przecież i tak wyprowadziłbyś się stąd niedługo. Od jutra zacznę poszukiwania.
Zabrała się do tego energicznie i po tygodniu byli już na własnych śmieciach. Dwa pokoje z kuchnią i ładnem wejściem przy ulicy Jasnej na pierwszem piętrze były zupełnie odpowiednie na locum dla jasnowidza, wróżbity i chiromanty, wyglądały wcale efektownie. Murek bał się wprawdzie kosztów, lecz Arletka była dobrej myśli:
— Zobaczysz — mówiła — będziemy robić kokosy.
Ku zdziwieniu Murka sprzeciwiała się jego zamiarom re-
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.