Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

szych. Naprzykład, przewidzieć kursy giełdowe, odnajdywać rzeczy zagubione, lub ukryte skarby.
Bibi zawołała z zachwytem:
— Ależ pan, mistrzu, mógłbyś się stać w ten sposób miljonerem!
Murek uśmiechnął się pobłażliwie:
— Mógłbym. Tylko widzi pani, ja pracuję dla wiedzy i dla dobra ludzkości. Pieniądze byłyby mi tylko zawadą. Ale bliźnim z chęcią zawsze służę. Nie może sobie pani wyobrazić, ilu wielkich finansistów przychodzi tu do mnie. Dyrektorzy banków, kierownicy wielkich firm handlowych, przemysłowcy... Przyjeżdżają z Łodzi, z Katowic, nawet z zagranicy...
— Ja rozumiem, że pan, jako uczony i jasnowidz nie bardzo dba o pieniądze. Ale jabym pękła z zazdrości, gdyby na moich wskazówkach ktoś dochodził do majątku, a ja żebym z tego nic nie miała.
— No, pani może z tego coś mieć — powiedział znacząco.
— Jakto?
— O, to bardzo proste. Ja takiego udziału w zyskach nie potrzebuję. Ale mógłbym zastrzedz ten udział dla pani.
Okrągłe oczy Bibi otworzyły się szeroko:
— Dla mnie?
— Dlaczego nie.
— Bo z jakiego tytułu?
Murek zrobił nieokreślony ruch ręką:
— Chociażby przez sympatję dla pani.
— O, pan jest bardzo uprzejmy, ale sympatja to jeszcze nie tytuł — zrobiła zalotną minkę.
— No więc, powiedzmy: prowizja. Gdy ktoś z pani znajomych, dzięki mojej wiedzy zrobi jakiś świetny interes, będzie musiał zrewanżować się pani częścią dochodu, już za samo to, że to pani skierowała go do mnie. I jak pani woli: