Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

Murek spojrzał na Czabana, z którego twarzy znikła dotychczasowa beztroska i który zaczął się widocznie przejmować tem, co słyszał.
— Nu, co dalej?...
— Pan niedawno odbył dłuższą podróż. Bardzo niedawno. A i przedtem często pan podróżował. W życiu bywał pan na wozie i pod wozem, ale teraz pan jest już bezpieczny, bogaty i zadowolony. Mniejwięcej przed rokiem... nie... nawet nie przed rokiem, lecz bliżej poniósł pan wielką stratę, ale nie w interesach, lecz jakby przez zgubę, czy przez kradzież. Duża strata...
Murek puścił rękę Czabana, osłonił oczy dłonią i wpatrzył się w kulę:
— Widzę, widzę — mówił — źli ludzie... Dom w ogrodzie... Jakiś człowiek umiera. Krew. Zabija go ktoś, mężczyzna, ale to nie pan. I zabity też nie ma z panem bliższego związku... Może służący... Robi się ciemno! Co to jest?... Bo z jednej strony ciemno i myśli pana w tej ciemności, ale osoba pańska jakby gdzieś indziej, muzyka... śpiewanie... Nie mogę rozróżnić, bo tam jakieś krzyki... Ktoś ucieka... Mokro jest. Krew, nie krew... Deszcz pada... Liście leżą na ziemi... Jesień, to się dzieje jesienią... Bandyci zabierają... złoto, drogie kamienie i pieniądze. Bardzo dużo pieniędzy... Ale to nie są pieniądze, nie banknoty, jakieś papiery bardzo cenne...
Modulował swój głos coraz ciszej, przecierał chustką czoło, wreszcie opadł na fotel i szepnął:
— Nie mogę, to ogromnie wyczerpuje... Za chwilę...
Czaban zerwał się z miejsca:
— Przecież sam widzę. Niech pan odpocznie. Ale rzeczywiście z pana to nie byle kto!
Zakręcił się po pokoju, mijając puhacza, dmuchnął mu w pióra i dodał:
— Ani słowa pan nie zełgał. U wielu wróżek byłem i ta-