Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

nie zjawiał, Murek zaczął wyglądać przez okno. Minęła jednak jeszcze godzina, pełna zniecierpliwienia i planów zemsty na Czabanie, kiedy wreszcie on sam się zjawił, a raczej wpadł hałaśliwy, uśmiechnięty, jędrny i różowy, kręcąc się po pokoju jak bąk, poklepując Murka po ramieniu i zasypując go krótkiemi zdaniami, gęsto przetykanemi pytającem „a”.
Na Murka dziwnie ożywiająco działał temperament Czabana, promieniejąca zeń radość życia i pewność siebie. Rozchmurzył się też i rozruszał. Obojętnie przyjął do wiadomości, że narazie otrzyma mniej o pięć tysięcy, na które będzie musiał poczekać parę dni. Natomiast już w zupełnie dobry humor wprawił go widok banknotów, które paczka po paczce przewędrowały z pugilaresu Czabana przez biurko do szuflady. Dla porządku chciał wystawić pokwitowanie, lecz Czaban roześmiał się:
— Do djabła z pokwitowaniami, jeżeli będziemy na takie głupstwa tracić czas, to lepiej się powiesić. Nu, ale teraz ubieraj się pan, panie mistrzu, jedziemy na wódkę.
— O, doprawdy... — zaczął Murek, lecz Czaban nie dał mu dojść do słowa:
— Żadnego gadania. Szlag mnie trafi, jeżeli z panem nie wypiję. Bierz pan swoje sakpalto, kapelusz, laskę... Masz pan laskę?... — mówiąc to otworzył drzwi do przedpokoju i podał kolejno Murkowi kapelusz i palto, w poszukiwaniu laski zajrzał nawet za szafę i już dodał:
— Dostaniesz pan odemnie w prezencie pierwszorzędną laskę. To nieprzyjemnie tak chodzić z pustemi rękami. Nu, chodźmy, chodźmy!
Murek dał się wypchnąć, chociaż wolałby w gruncie rzeczy zostać w domu i poczekać na Arletkę, która miała niedługo wrócić. Bądź co bądź było to ich pierwsze święto i wolałby je spędzić z nią, niż w knajpie. Myślał nawet o tem