Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

Arletka wszakże odrzekła:
— Zbyt wielkie ryzyko. Stanowczo się nie opłaca.
— Ale nie gniewasz się na mnie, żem z nim poszedł?
— Skądże! Bardzo dobrze zrobiłeś. Z tej znajomości może być pożytek. Baw się wesoło, ale pamiętaj, byś się nie dał mu skusić! Znam go. Już wy na jednej knajpie nie skończycie. Przeciw temu nic nie mam. Ale jakby cię chciał zaciągnąć do „ciotki Kopystyńskiej”, to pamiętaj!...
Murek uspokoił ją, że nietylko do „ciotki Kopystyńskiej”, ale nawet i do innej knajpy nie pójdzie. I miał szczery taki zamiar. Nie tak łatwo było jednak z Czabanem. Po kolacji oświadczył bezapelacyjnie, że muszą pojechać do Moulin Rouge, gdzie występuje jakiś znakomity tancerz, a pozatem są bardzo ładne dziewczynki.
— Dziękuję bardzo — próbował bronić się Murek. — Ja doprawdy czuję się zmęczony.
— Zmęczony? Nu, to i dobrze. Ja też jestem po kolacji zawsze zmęczony. To właśnie pojedziemy odpocząć do Moulin Rouge.
Pojechali. W dancingu jednak nastrój był dość nędzny. Występy się jeszcze nie zaczęły. Ładniejsze fortancerki siedziały już przy innych stolikach. Reszta wyglądała nieciekawie. Natomiast do Czabana i Murka przysiadł się zaraz jakiś gruby jegomość, widocznie przemysłowiec z Łodzi, gdyż zaczął narzekać na strajk włókienniczy. W miarę, jak lokal zaczął się zapełniać, rosło i towarzystwo przy stole Czabana. Jakiś adwokat, oficer straży granicznej, znany aktor z przyjaciółką. Im częściej służba dolewała szampana, tem mniej Murek orjentował się wśród nowych znajomych i tem stawał się weselszy. Około szóstej nad ranem śpiewał już słone piosenki ludowe przy akompanjamencie orkiestry. Gruby przemysłowiec tańczył na środku kujawiaka z jakimś chudym żydkiem, który nie wiadomo skąd się wziął.