komedją, ułożoną i wyreżyserowaną przez strach obejrzenia się w przeszłość, przez zawzięte pragnienie wykreślenia z pamięci dawnych ideałów, wierzeń, nadziei? Czy nie było to wielkie i bolesne oszustwo, którem każde z nich, siebie i drugiego chciało otumanić, każde z nich, z pary rozbitków, którzy wpatrują się w swoje oczy dlatego tylko, by nie odwrócić głowy i nie zobaczyć, że otacza ich przepaść i pustka...
Jakże często Murek łapał siebie na dziecinnych spekulacjach myślowych, w których chciał znaleźć ten pas ratunkowy dla siebie i dla niej, lecz przedewszystkiem dla siebie: odrobinę szacunku. Nie chciał szanować siebie. Z tą ambicją rozstał się już dawno. Ale czemuż nie mógł szanować jej, czemu ze wstydem musiałby opuścić głowę, gdyby na Arletkę posypały się kamienie oskarżeń i potępienia... Jakże tragicznie tajało i nikło mu w rękach to, co pragnąłby dzisiaj nazwać swem szczęściem, jakże kurczyło się i więdło pod tchnieniem nieubłaganej świadomości, że dla ludzi, że dla świata ta jego Arletka jest i pozostanie na zawsze wyklętą zbrodniarką, czemś złem, czemś brudnem, czemś, czego nawet pokuta odkupić nie potrafi.
I wówczas budził się w nim bunt, wzrastała wściekła zapieniona nienawiść do ludzkości, której brud, fałsz i nędzę moralną tak dobrze przecie poznał, a która z jakąś niesamowitą cyniczną obłudą wciąż zakrywa własną brzydotę nakazami etycznemi, wzniosłemi prawami i dogmatami, przed któremi pada na twarz i bije czołem publicznie poto, by pocichu i pod osłoną tych właśnie bożków uprawiać swoją codzienną podłość.
Z nienawiści tej rodziła się żądza zemsty. I wówczas mścił się na tych, których najłatwiej mógł dosięgnąć, na ludziach figurujących w jego kartotece. Rozsyłał anonimy, telefonował, donosił, wiedząc, że łamie życie, że za każdym razem odsłania obłudne maski, by jaknajszerzej widziano, ile
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/095
Ta strona została uwierzytelniona.