Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

obok siebie. Później, wraz z większością letników, obserwowali zaćmienie księżyca, źle zresztą widoczne, gdyż z okolicznych, wilgotnych łąk wstały opary. Stojąc za drzewem, Murek posłyszał urywek rozmowy dwuch grubych pań, który go ubawił:
— Widziała pani tego narzeczonego Czabanówny? Siedział przy niej przy stole, i wogóle odkąd przyjechał, ani na krok jej nie opuszcza.
— Cóż dziwnego, moja pani! Musi pilnować, by mu nikt tego z przed nosa nie sprzątnął.
— No, dziewczyna niebrzydka, ale znowu niema o co się tak rozbijać.
— Chyba pani kpi, droga pani, to przecie jedynaczka, a Czaban, głowę dam, ma dobrych kilka miljonów.
W pierwszej chwili Murek miał ochotę dopędzić obie damy i wyśmiać je porządnie, lecz nagle się zastanowił:
— Czy rzeczywiście Czaban nie zmierza do tego?
Myśl ta jednak była oczywistym nonsensem. Murek pomimo to długo nie mógł zasnąć tej nocy i różne kombinacje tłukły mu się po głowie.
Było jeszcze zupełnie ciemno, gdy Czaban wyciągnął go z łóżka. Starając się nie robić hałasu, wyszli z domu i skierowali się w stronę łąk. Zaraz za parkiem Murek wziął do ręki swoją różdżkę i nakazawszy Czabanowi milczenie, szedł naprzód, namyślając się, jaką w tej niepewnej naftowej sprawie przyjąć taktykę.
Wprawdzie ślady ropy w okolicy niezbicie świadczyły o istnieniu podziemnych źródeł naftowych, jednak nieraz zdarzało mu się słyszeć, że tylko w rzadkich wypadkach daje to stuprocentową pewność opłacalności eksploatacji. Zważywszy wszystko, nie leżało w interesie Murka wprowadzenie Czabana w błąd i doprowadzenie go do ruiny. Był pewien, że taki ryzykant, jak on, w każdej chwili był gotów