wpadłszy widocznie na jakiś pomysł, nietylko nie chciał pozbyć się i „wykiwać” Murka, lecz najwidoczniej uważał ich umowę za obowiązującą nadal. Pozatem spędzenie jeszcze kilku dni w majątku, konwenjowało Murkowi i przez wzgląd na pannę Tunkę.
Tak, czy owak obróci się sprawa z naftą, spryciarz typu Czabana, zawsze będzie jeszcze bardzo bogaty, a jego córka (jedynaczka!) dostanie posag olbrzymi.
— Dlaczego nie miałbym ożenić się z nią? — myślał Murek. — Raz na zawsze zyskałbym spokój, plunąłbym na to idjotyczne wróżbiarstwo, żyłbym jak burżuj, bez trosk, bez kłopotów...
Myśl ta wydawała mu się tem możliwsza do zrealizowania, że narazie żadnych przeszkód nie widział. Czaban był doń najlepiej usposobiony, matka nie wiele tu miała do powiedzenia, zaś sama panna Tunka wywierała wrażenie istoty bezwolnej i z jej strony nie należało oczekiwać sprzeciwu, chociażby dlatego, że traktowała towarzystwo Murka z wyraźnem zadowoleniem.
— Kto wie, może oni sami mają takie projekty?...
Domysł ten umocnił się w Murku jeszcze bardziej po kilku rozmowach z panią Czabanową. Narzekała na męża, że jest pędziwiatrem, który przez jeden dzień z rodziną nie wysiedzi, że pochłonięty jest interesami, a i te interesy... Istne szaleństwo!
Wreszcie powiedziała:
— Pan, jako przyjaciel i wspólnik Sewerka, mógłby nam wielką, naprawdę wielką oddać przysługę. Widzę pański wpływ na niego.
— O cóż chodzi? — zainteresował się Murek.
— O Tunkę, o jej przyszłość.
Murek zaczerwienił się:
— Nie bardzo dobrze rozumiem, proszę szanownej pani.
— Widzi pan, dziewczyna już ma swoje lata. Powinnaby
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.