da?... Ani cienia wiatru. Jakże nóżka, proszę pani, boli jeszcze?
Jego demonstracyjne zabiegi o skierowanie rozmowy na inne sprawy nie odniosły jednak skutku. Panna Tunka miała przygnębioną minę, oficer palił w milczeniu papierosy, zmuszając się do wtrącenia od czasu do czasu jakiegoś obojętnego zdania. Na szczęście nadeszła pani Czabanowa i jeszcze dwie panie.
Murek już wstał i życzył towarzystwu dobrej nocy, gdy wpadła pokojówka z oznajmieniem, że do pana doktora jest telefon, dzwoni Lwów. Pobiegł do kancelarji.
Telefonował Czaban. Bardzo śpieszył i nie mógł mówić obszerniej. Żądał, by Murek najbliższym pociągiem wyjechał do Lwowa.
— Będę pana czekał na dworcu. W wagonie niech pan mówi tylko po niemiecku. Na wszelki wypadek. To konieczne. Dowidzenia.
Pierwszy pociąg odchodził około trzeciej, do stacji nie było daleko. Murek miał czas zamówić konie, uregulować rachunek i bez gwałtu spakować walizkę. Kończył właśnie pakowanie, gdy do drzwi zapukał porucznik Szułowski.
— Musiałeś przyjść — z satysfakcją pomyślał Murek.
— Pan wyjeżdża?...
— Tak. Bardzo przykre wiadomości. Wie pan kto telefonował? — Murek zniżył głos — mój wspólnik, pan Czaban.
— Może chory?
— Nie. Gorzej. Hm — powiedziałbym porucznikowi, ale musi mi pan dać słowo, że nie wspomni o tem nikomu ani słówkiem. Biedne panie przeraziłyby się. Zwłaszcza szkoda mi panny Tunki. Taka miła dziewczyna. Takie nieszczęście. Jeżeli da mi pan słowo...
— Więc daję słowo.
— Otóż Czaban, zdaje się, wszystko stracił. Jadę ratować.
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.