Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem. Musieli przecież chorować.
— Ale na choroby nerwowe, albo syfilis?
Oficer zastanowił się.
— Doprawdy nie wiem. Zdaje się, że mój nieboszczyk stryj nie był zupełnie normalny. Uchodził za dziwaka. No i, w końcu zastrzelił się. Ale panie doktorze! Widzi pan przecie, że jestem spokojny i opanowany. Przytem nie sądzę, bym był tchórzem. Niechże mi pan uczciwie, po męsku powie, co zdaniem pańskiem mi grozi?
— Każdemu z nas różne rzeczy grożą — westchnął Murek. — Czy pan, ale proszę o szczerość, nie uprawiał za młodu pewnego brzydkiego nałogu?
— Owszem — zaczerwienił się oficer.
— I to pewnie nadmiernie?
— Nie wiem... Nie umiem tego określić.
— A uderzył się pan kiedy silnie w głowę.
— Spadłem raz na przeszkodzie z koniem. Mam jeszcze tu nad skronią bliznę. Czaszka jednak nie była naruszona.
— Nad skronią?... To nie jest dobrze... Widzi pan, drogi poruczniku, gdybym był pewien, że pan nie podda się złym myślom... Ale w takich sprawach autosugestja jest wysoce niebezpieczna...
— Więc co? — pobladł Szułowski — czeka mnie obłęd?
— Czeka, czeka! Poco zaraz czeka! Wszystkiego można uniknąć. Zabezpieczyć się. Psychjatrja stoi dziś na dobrym poziomie. Można zastosować kurację zapobiegawczą. A grunt nie przejmować się. Nie myśleć o tem. Proszę mi to obiecać i zwrócić się do specjalistów. Doprawdy robię sobie wyrzuty, że uległem pańskim pytaniom... doprawdy...
— A ja panu jestem wdzięczny, doktorze — wyciągnął rękę oficer. Dłoń miał zimną i mokrą. — Ja też u siebie zauważyłem pewne stany depresji, albo zbytniej wesołości. Pozatem sprawia mi trudność skupienie się na jakimś te-