Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

piej, gdy coraz wyraźniej rysowały się perspektywy najpomyślniejsze.
Spotkanie w warsztacie samochodowym na kilka dni zniweczyło spokój Murka. Stopniowo jednak wracał do równowagi, a nawet zaczął przemyśliwać o zabezpieczeniu się na przyszłość przed podobnemi niespodziankami. Najpoważniej byłoby w jakiś sposób zapakować Piekutowskiego i Majstra do więzienia. Kłopot sprawiał tylko temat donosu. Nie chciał ryzykować oskarżając ich o napad na Skolimowskiej. Takie typki musiały jednak mieć na sumieniu wiele innych grzechów.
Dlatego należało o tej sprawie rozmówić się z Arletką, która niewątpliwie jeszcze z czasów swego pożycia z Czarnym Kazikiem wiedziała sporo. Pomysł ten przyszedł Murkowi do głowy w tydzień po bytności Czabana i zaczął tak go dręczyć, że nie mógł skupić uwagi na rozgrywce bridżowej. Panna Tunka, która właśnie z nim grała, zawołała zdumiona:
— Ależ pan mógł nie leżeć! Nadrabiał pan jeszcze dwie lewy! Co panu się stało?
— Nie wiem — bąknął. — Rzeczywiście źle się czuję. Trudno mi grać. Może pan Żołnasiewicz mnie zastąpi?..
Szybko pożegnał się i wyszedł. Sam nie umiał wytłumaczyć sobie swego pośpiechu, o tyle pozatem nieuzasadnionego, że Arletki mógł nie zastać w domu. Miała — jak to sobie już w drodze przypomniał — na ósmą pójść do kina. Płacąc szoferowi, spojrzał ku oknom: w saloniku paliło się światło. Już spokojnie wszedł po schodach, otworzył drzwi, przekręcił kontakt, zdjął palto i zawołał:
— Jesteś, Arletko?..
Nie było odpowiedzi. Wszedł do salonu i chciał się cofnąć, ale już było zapóźno: zobaczyli go. Piekutowski siedział tak blisko, iż mógł go dosięgnąć ręką. Przy stoliku, obok Arletki, stał Majster. Obaj trzymali prawe ręce w kie-