Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

szeniach i Murek zrozumiał, że nim zdążyłby sięgnąć po rewolwer, już byłoby zapóźno. Arletka w palcie i w kapeluszu siedziała nieruchomo i wpatrywała się weń spod przymrużonych powiek.
— Dlaczego mnie nie ostrzegła, gdym wołał z przedpokoju? — pomyślał Murek — Może to ona ich sprowadziła?... Dowiedziała się o Czabanównie...
Wtem odezwał się Piekutowski:
— No, co, panie Murek, nie poznajesz pan starych znajomych?...
— Owszem — wykrztusił.
— No, i nie witasz pan nas?... Gotowiśmy pomyśleć, żeś pan niekontent z wizyty.
Powoli wyciągnął rękę:
— Serwus, panie Murek. Jak to przyjemnie dawnego znajomka spotkać.
Murek, po chwili wahania, podał mu rękę. Nieznacznie rozparł się przy tem nogami, obawiając się, iż Piekutowski zechce go pociągnąć, wywrócić i obezwładnić.
— I mnie przyjemnie — powiedział.
— No, to i klawo — łagodnie poklepał go po ramieniu Piekutowski — znaczy się, że wszyscy mamy swoją przyjemność. Ot, my w starej kompanji. Tylko Kazika brak. Ale to nic. On już tam, w niebie, te.. chmurki pędza, che... che... A pana nie prosił, panie Murek, żeby coś na pożegnanie nam powiedzieć?... Nie wręczył panu testamentu?
— Nie rozumiem, o czem pan mówi — wzruszył ramionami Murek.
— Nie rozumie pan? Patrz-no, Majster, jaki niepojętny się zrobił! Ale wszystko jedno. A my byliśmy ciekawi. Szukaliśmy pana, panie Murek, bo przecież to pan ostatni na żywe oczy go widział, naszego przyjaciela. Szukaliśmy i znaleźliśmy. A pan nas pewno nie szukał, bo zajęcia dużo... Bogatym ludziom trudno, wiadomo, czas znaleźć. Ot, interesy,