— Tak, czy nie? Do cholery, grzecznie pytam!
— Tak.
— Do tych pieniędzy było czterech wspólników. Z tych jeden wykitował, drugi okazał się łobuzem. Zostało tedy dwóch. Tak, czy nie?... Otóż, pytam się pana, panie Murek, czy pan oddasz nam te pieniądze?
— Kiedyż ja ich nie mam i nigdy nie miałem! — krzyknął Murek. — Zrozumiejcież, panowie, że choćbym nawet miał tamte papiery, to i tak nie ugryzłbym ich!
— A co nam do tego — wzruszył ramionami Piekutowski. — Nas to nic nie obchodzi. I o tem szkoda gadać. Pan chyba głupi nie jesteś, panie Murek, ani nas za frajerów nie masz. My nie jesteśmy ciekawi, ile panu Czaban zapłacił za zwrot i jaka między wami ugoda. Nas interesuje, czy pan oddasz, czy nie?
Murek załamał ręce:
— Ależ ludzie! Oddać można tylko to, co się wzięło! A ja nic nie wziąłem!
Majster rzucił się na krześle, a jego oczy błysnęły taką wścieklizną, że Piekutowski zawołał:
— Czekaj, Majster!
— Kiedy nerwy nie strzymają!
— Czekaj. Więc, panie Murek! Dobrze. Niech sobie będzie, jak pan mówisz. Zgoda. Ale my jesteśmy pomięszane, nam w głowie siedzi, że tak, czy owak, należy się nam od pana te trzysta tysięcy. Dasz, czy nie?
— Rzeczywiście, macie chyba bzika! Trzysta tysięcy! Ja w życiu takich pieniędzy nie widziałem! Skądże ja mogę dać! Proszę, rewidujcie, przetrząśnijcie całe mieszkanie! Jeżeli znajdziecie, zabierzcie. Zabierzcie i sprzedajcie wszystko! Oszaleliście! Trzysta tysięcy! Przecież to majątek.
— I pewno — przytaknął Piekutowski — ale już nie nasza sprawa. Albo dostaniem, albo nie. A tu już pan sam musisz odpowiedzieć.
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.