Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Piekutowski — rzeczowo odezwała się Arletka — taka suma, to zupełna niemożliwość, ale jeżeliby on wam dał jakąś umówioną kwotę, na którąbyście się zgodzili, to coby miał z tego za pewność, że zostawicie go w spokoju?
— To dalsza sprawa — wymijająco odpowiedział Piekutowski.
— Niech najpierw forsę odda — dorzucił Majster — a później pogadamy.
Arletka zaśmiała się:
— No, to co? Myślicie, żeście na głupiego natrafili? To pocóż on ma starać się o pienądze? Jak ma zginąć, to mu przecież wszystko jedno, czy zginie teraz, czy później. Pocóż ma wam pieniędzmi kieszenie napychać? Zastanówcie się sami!
— A ty zamknij gębę, ścierwo! — ryknął na nią Majster. — Z tobą też zrobi się porządek! Myślisz, że się wymigasz?!
— Nie myślę, chamie, nie myślę! Chcesz, to strzelaj!... Franek! Szkoda z nimi gadać! Za mądrzy są. Ale wiedzcie, że i tak stąd nie wyjdziecie! — cofnęła się pod ścianę i położyła rękę na dzwonku. — Spodziewaliśmy się was. Strzelajcie, ale bramę zastaniecie zamkniętą. To tak? Mamy wam wszystko oddać, a wy nam za to kulą w łeb? To takich głupich znaleźliście?.. No, strzelajcie! Nie traćcie czasu!
Blada, z roziskrzonemi oczyma, wyglądała rzeczywiście, jak ktoś, kto zdecydował się na wszystko. Majster, który w pierwszej chwili sięgnął do kieszeni, zatrzymał się, Piekutowski zaś po dłuższej pauzie odezwał się pojednawczo:
— Kto mówi o strzelaniu?.... Majster! Siadaj! Napijem się jeszcze.
Nalał kieliszki, trącił się z Murkiem i roześmiał się:
— Juści, baba ma recht.
Arletka nie ruszyła się z miejsca, lecz zapytała spokojniej:
— Musicie wybrać, o co wam chodzi? O forsę, czy o na-