trzyliście na nią. Ja stałem za wami styłu. Mogłem was bez trudu zastrzelić. Patrzcie, maszynę mam...
Wyciągnął z kieszeni rewolwer i schował spowrotem.
— Mogłem, czy nie mogłem?... Oczywiście, mogłem. Ale coby mi z tego przyszło?... Jakby policja wdała się, to ze mną koniec. A uciec, to już wolę więzienie, czy śmierć, niż dawną nędzę. Zresztą ja prawdę wam mówię, że nie nadaję się do mokrej roboty. Pan wpadłeś na mnie, panie Piekutowski, bo panu w głowie nie mieści się, że ktoś zabijać nie potrafi, ale ja właśnie jestem taki. Wolę płacić wam haracz, choć niesprawiedliwy, ale wolę. Zabijecie ją i mnie, ale co wam z tego przyjdzie? Zgubicie?.... Z tego też nic. Zastanówcie się.
Perswazje Murka odniosły jednak skutek. Wprawdzie ani on, ani Arletka nie łudzili się, że tamci z zemsty nie zrezygnują. Wygrywało się jednak na czasie. Po wielokrotnych pertraktacjach, podczas których raz po raz wybuchały burze, po wypiciu całego zapasu alkoholu, jaki znajdował się w domu, stanęło na tem, że nazajutrz Murek o ósmej wieczór wypłaci im dziesięć tysięcy i później co miesiąc będzie płacił po dwa. Narazie zabrali wszystko, co miał przy sobie i biżuterję Arletki, wychodząc zaś Piekutowski zastrzegł się:
— A uważajcie! Jakby Majstra, albo mnie aresztowali, z jakiegokolwiek powodu, to i wasz koniec!
— To zrozumiałe — odpowiedział Murek. — Tylko bądźcie sprawiedliwi! Bo jak was na jakiejś robocie złapią, a nie z donosu, to zacóż ja ma cierpieć?
— Nie bój się! Po cholerę nam robota i ryzyko. Póki będziesz spłacał, to i robota nam niepotrzebna. Tylko bez żartów, panie Murek! Bez żartów! — pogroził pięścią i wyszli.
Murek i Arletka długo stali w przedpokoju milcząc, wreszcie dziewczyna odezwała się:
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.