Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

sięciu tysięcy nie wydobędzie! Z rozpaczą patrzał, jak paczki banknotów znikały w kieszeni Piekutowskiego.
Przemknęła mu przez głowę myśl, by natychmiast podnieść gwałt i sprowadzić policję.
— Przepadnę, ale i oni przepadną.
Jednak pohamował się. Nawet przyjął ich zaproszenie na wódkę. Ponieważ zaś kawiarenka nie miała koncesji, kelnerka przynosiła im angielki pod fartuchem. Posępna mina Murka wprawiała tamtych w dobry humor. Po czwartej angielce Majster zawołał:
— No, coś taki smutny, frajerze!
— Też byłbyś smutny. Skąd ja dla was tę forsę wydobędę?
— Weźmiesz od swego Czabana. Nie martw się.
— Niema go w Warszawie.
— No, to pożycz od swoich komunistów — zaśmiał się Piekutowski.
Murek nagle zakaszlał, by ukryć rumieniec, który wystąpił mu na policzki. Słowa Piekutowskiego uprzytomniły mu, że jego sytuacja nie jest jeszcze tak beznadziejna, jak sądził.
Nie rozpogodził się wprawdzie, lecz swobodniej już rozmawiał i pił chętniej.
— No, to stanę na głowie, ale postaram się — powiedział wreszcie. — Gdzie się spotkamy?
— Choćby tutaj.
— Zgoda. O której?
Chcieli wyznaczyć piątą, lecz Murek oburzył się.
— Ludzie! Miejcież sumienie! Nie zdążę. Najwcześniej o dziesiątej.
Zgodzili się.
— Tylko równe dziesięć i bez kantów! — przypomniał mu Piekutowski.
Murek z rezygnacją machnął ręką: