Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

cił, lecz pić nie mógł. Jakiś spazm zacisnął gardło. Po dłuższym odpoczynku, przeszedł do tualety. Na szczęście było tu lustro. Wyjął z kieszeni kawałek mydła, namydlił twarz, wydobył brzytwę i zaczął się golić. Po kwadransie był gotów. Podniósł, jak najwyżej, kołnierz palta, nasunął kapelusz na oczy i szybko przeszedł przez salę cukierni.
Na dworze zaczął siąpić deszcz. Nie zwracał na to uwagi i skręcił w pierwszą uliczkę. Myśli uparcie wracały do kawiarenki na Grzybowskiej. Niewiadomo dlaczego, utknął mu w pamięci ów ruch dłoni Kuzyka, opartej na kolanie. Biedny człowiek. Czy mógł przypuszczać, że od przyjaciela, któremu wyświadczył tyle dobrego, od gościa, którego karmił, pielęgnował w chorobie i ukrywał, spotka go śmierć, nędzna śmierć, na brudnej podłodze od kul w plecy. I dlaczego, za co? Czem sobie na to zasłużył?... Był zacnym członkiem społeczeństwa, ideowcem, narażającym dla dobra sprawy, w którą wierzył, wolność osobistą i życie, ryzykującym dla tej sprawy swój, bądź co bądź, dobrobyt i możżność spokojnej egzystencji... I jakaż to sprawiedliwość rządzi światem?...
— On tam leży zabity, a ja, ja, łajdak, złodziej, morderca, oszust, skrytobójca najpodlejszy z podłych, ja żyję i będę żył dalej, będę się bogacił, będę się bawił... I piorun we mnie nie strzeli i ziemia się podemną nie rozstąpi. Ani ludzie mnie nie potępią, jeżeli potrafię zdobyć się na odrobinę sprytu... Więc gdzież jest sprawiedliwość?... Którędyż dosięgnie mnie kara?... Chmury nad głową bezsilnie sieją małe kropelki deszczu, zarówno na złych i dobrych, a sądy ludzkie stają bezradne wobec mocnych, wobec przebiegłych i bogatych, wobec zbrodniarzy perfidnych i bezwzględnych, idących do celu po trupach. Jakaż to sprawiedliwość, która nie może skarać najgorszych... na którą można zastawić sidła i pułapki, przed którą można się ogrodzić nietylko potęgą materjalną, lecz zwykłym najnędzniej-