siebie... Więc nie trzeba... Ale pan wie przecież, jak bardzo, jak głęboko pana kochałam. I ten... ten posążek jest wciąż moim skarbem, najcenniejszym skarbem. Nie trzeba go dotykać. Nic go zresztą dotknąć nie zdoła... Przecież każdemu człowiekowi wolno jest mieć starannie ukryty taki ołtarzyk... Myślę, że kiedyś, kiedy będę umierała... Ale, co tam... To tak wielka radość, że pan tu jest, że mogę z panem mówić, że przecież nie zapomniał pan zupełnie o mojem istnieniu. Dziękuję panu...
Murek zacisnął szczęki, lecz nie mógł się opanować. Wielkie łzy zaczęły spływać po jego twarzy, coraz prędzej i prędzej, aż wreszcie targnęło coś w piersiach, zaskowytało w krtani i wybuchnął ciężkim, bolesnym szlochem. Jakby ktoś pazurami rozdzierał płuca, jakby dławił za gardło...
— Co panu?... Co panu?... — słyszał jej głos i na kurczowo zaciśniętych rękach czuł dotyk jej rąk.
Wstał chwiejąc się i podszedł do okna. Zwolna uspokoił się i spróbował uśmiechnąć się do niej, chociaż mięśnie twarzy dygotały mu jeszcze spazmatycznie.
— Już przeszło... Histerja... Proszę mi darować... Przyłazi taki stary byk o północy... i takie rzeczy urządza... Nerwy... nerwy...
— Może weźmie pan kropli walerjanowych? — zerwała się.
— O nie, dziękuję. Chyba, że ma pani trochę wódki.
Mika zatroskała się. Nie, wódki nie ma, ale ma spirytus. Zmięsza go z malinowym sokiem, i będzie dobry.
Wypił chciwie i zaśmiał się:
— Już teraz, panno Miko, może mnie pani uważać też za uratowanego pacjenta.
— Bardzo chętnie. Więc przedewszystkiem ordynuję spokój. Proszę tu usiąść.
— Przestraszyłem panią?
— O nie — zaprzeczyła. — Ja dziesiątej części nie prze-
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.