żyłam tego, co pan, a też mam słabe nerwy. Pan pewno zadużo pracuje, za wiele się naraża na niebezpieczeństwa. W tej waszej partji...
— Nie jestem już w partji — potrząsnął głową Murek.
— Jakto?
— Nie jestem komunistą. Szybko przekonałem się, niestety, zbyt szybko, że nic mi po nich, ani im po mnie.
— Toby się Marjetka zmartwiła — klasnęła w ręce Mika. — Ale ja się cieszę... Nie mogłam się przekonać do komunizmu. I nie pracuje pan już w warsztatach kolejowych?
— Od bardzo dawna.
— Ale powodzi się panu nieźle, prawda?
— Różnie o tem możnaby sądzić. Głodem nie przymieram, ale...
— Ale strona materjalna panu nie wystarcza — podchwyciła. — Mój Boże, jak ja pana znam. I właśnie dlatego jestem pewna, że dojdzie pan do realizacji swoich zamierzeń. Ale pan chyba pracuje nie w Warszawie? Musielibyśmy się przecież spotkać.
— Tak — potwierdził, ociągając się, — poza Warszawą.
— Daleko?
— Na... Polesiu.
— Na Polesiu? Cóż pan tam robi?
— Pracuję w dobrach książąt Zasławskich.
Nie wiedział, dlaczego skłamał. Wprost przez usta nie chciało mu przejść, że zajmuje się brudnemi interesami. Gdyby wymienił nazwisko Czabana, mogłaby się łatwo dowiedzieć, że jego geszefty nie cieszą się zbyt pochlebną opinją. A pozatem myślał w tej chwili, że przyszedł tu niepotrzebnie, że niewiadomo poco naraził się na to obejrzenie się wstecz, które go tyle kosztowało, że wreszcie, za żadne skarby nie wróci tu więcej, i z Miką nigdy się nie zobaczy. Nie mógł jednak, było to ponad jego siły, wyznać tej
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.