Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ wie! Tylko on zastawił je u jednego żyda, a ja je wykupiłam! Nawet nie wiem, czy wytrzymam z tą niespodzianką do urodzin. Bo on teraz gra na takich sobie skrzypcach, które wcale nie mają dobrego tonu. I to go denerwuje. Jak pan myśli? Dać mu zaraz?
Murek wydął wargi:
— Jabym to zachował na... prezent ślubny.
— Co też pan mówi! — zaśmiała się. — Do tego jeszcze daleko.
— Dlaczego daleko?
— No, bo on musi skończyć konserwatorjum i jeszcze przynajmniej dwa razy pojechać do profesora Prohazki do Pragi czeskiej. Był u niego przez dwa miesiące ubiegłego lata. Prohazka zachwycał się nim. Pobierzemy się, gdy Tomek skończy naukę i zacznie koncertować.
— A teraz czem zarabia?
— Teraz uczy się. Matka mu przysyła pieniądze, ale niedużo, bo sama jest niezamożna. Ale jaka to czarująca staruszka. Mieszka w Radomiu. Byłam tam u niej razem z Tomkiem przez trzy dni. Nie ma pan pojęcia, jaka była dla mnie serdeczna, że i dla rodzonej córki nie mogła być lepsza. Głównie się tak ucieszyła, że dzięki mnie Tomek wyrwał się spod wpływów pewnej kobiety, która doprowadziłaby go do zupełnego zatracenia talentu. Była obrzydliwą egoistką. Matka Tomka jeszcze mnie nie znała, a już do mnie napisała list. „Pani, drogie dziecko, uratowała mi syna“... Czarująca staruszka. To tak przyjemnie czuć się pożyteczną dla kogoś i nietylko dla kogoś, bo dla całej ludzkości! Talent Tomka to przecież własność ogółu. Musicie się poznać. Tyle mu o panu opowiadałam...
Nagle spojrzała na zegarek i poderwała się:
— Boże! Tak późno!
— Życzę miłej pracy — pożegnał ją.
— A ja miłego snu. Klucze zostawię w przedpokoju.