tego pragnie. Ale dajmy temu spokój. Późno już. Zabierajmy się do jedzenia. Pani cały dzień pracowała, a ja, próżniak, odbieram pani drugi kawałek nocy.
— Wcale nie czuję się zmęczona, ani śpiąca — upewniała go Mika.
Zjedli kolację gawędząc o niczem. O dziesiątej Murek wstał i powiedział:
— No, to na mnie czas.
— Jakto? Jedzie pan?
— Jutro rano. Ale przenocuję w hotelu.
— Za żadne skarby! — oburzyła się. — Przecież tu są dwa pokoje. I tu się pan prześpi. Co za sens marnować pieniądze!
— Ale jak to będzie wyglądało? My sami przez całą noc. Nawet bez przyzwoitki.
— Wcale nie będzie wyglądało, bo nikt tego nie widzi. A my będziemy mieli czyste sumienie.
Murek zaśmiał się:
— Pani tak, ale ja... może nie. Skąd pani może wiedzieć, jakie mam zamiary?
— O, panie Franku! Czy pamięta pan, jak mię pan straszył wtedy, gdyśmy się bliżej poznali? Wówczas nie bałam się, chociaż był pan obdarty i wyglądał na... włóczęgę, a teraz tembardziej jestem spokojna.
— Niesłusznie. Wówczas powierzchowność moja przypominała bandytę. Ale byłem porządnym człowiekiem. Czy jest pani pewna, że dzisiaj pod powierzchownością przyzwoitą nie kryje się łotr?
W jego głosie zabrzmiała jakaś dziwna nuta. Spojrzała nań zaskoczona i zaśmiała się:
— Jestem absolutnie pewna. Tak pewna, że... Widzi pan ten klucz? Nawet zostawię go po pańskiej stronie.
— Ryzykantka z pani. A cóż powiedziałby ten... pan Tomek, gdyby naprzykład zastał mnie tutaj?
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.