Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

— On? — skonsternowała się.
— Przecie jako narzeczony...
— Ach, zapewne. Ale Tomek nie przyjdzie.
Jednak musiało ją to zastanowić, gdyż po kilku minutach, gdy już przesłała pościel dla Murka na tapczanie, odezwała się znowu:
— Tomek musiałby mi uwierzyć.
— Gdyby zaś nie uwierzył?
— To świadczyłoby brzydko o jego charakterze.
— A dotychczas wszystko dobrze o nim świadczy?...
Wzruszyła ramionami:
— Każdy ma swoje zalety i wady.
— A powiedziała mu pani o tem, że tu jestem?
— Och, nie zamierzam robić z tego tajemnicy, ale narazie nie wspominałam mu o tem, Z innych zresztą powodów...
— Bo jest zazdrosny?
— Bo... zazdrosny bywa, nawet bardzo. Ale do pana... do pana ma szczególniejsze uprzedzenie.
Murek zdziwił się:
— Przecież mnie na oczy nie widział!
— Tak, ale ja... dość często mówiłam mu o panu. I Tomek ubrdał sobie — zaśmiała się, — że ja chcę go przerobić na obraz i podobieństwo pana.
Zarumieniła się i dodała pośpiesznie:
— A przydałyby mu się niektóre pańskie cechy.
Murek nic nie odpowiedział. Mika krzątała się jeszcze chwilę, poczem wyciągnęła doń rękę, życząc dobrej nocy. Wziął obie jej ręce i ucałował kilka razy w milczeniu. Jakąż miał ochotę przytulić ją do siebie, ale opamiętał się i powiedział:
— Nigdy pani nie zapomnę tej dobroci... Tej niezasłużonej, potwornie niesprawiedliwej dobroci. Dobranoc. Dobranoc.
— Dobranoc, panie Franku.