Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Został sam. Siedział długo, bezmyślnie patrząc przed siebie, jakby ogłuszony.
Gdy zrana obudził się, Miki nie było już w domu. Napisał krótką kartkę pożegnalną, jako tako sprzątnął po sobie i wyszedł. Zatelefonował do Arletki, która na szczęście żadnych nowin nie miała, i do szpitala, gdzie dowiedział się, że Kuzyk wciąż żyje:
— Wieczorem było pewne polepszenie, nawet odzyskał na krótko przytomność, ale teraz znowu gorzej — dodał dyżurny lekarz.
— Ach, więc złożył zeznania? — zapytał Murek.
— O tem już nic nie wiem, a zresztą takich informacyj nie udzielamy. Kto mówi?
Lecz Murek położył słuchawkę. Niebezpieczeństwo nie zmniejszyło się wcale. Jednak nie mógł ukrywać się dłużej. Bezczynne wyczekiwanie stawało się nieznośne, zresztą mogło trwać zbyt długo.
— A, niech się dzieje, co chce! — zdecydował się i, wsiadłszy w taksówkę, pojechał na Skolimowską.
Czaban, który właśnie się golił, wybiegł na jego spotkanie z namydloną twarzą. Panie, jeszcze w szlafrokach, siedziały przy śniadaniu. W pierwszej chwili nie poznały Murka, którego zmienił brak zarostu.
— Patrzcie, jaki to przystojny chłop! — rzekł Czaban.
Tegoż zdania była i jego żona. Natomiast panna Tunka ku zdziwieniu wszystkich orzekła:
— Mnie się pan Klemm teraz mniej podoba.
Ojciec ją zakrzyczał, gdy zaś Murek został z nią sam na sam, usłyszał komentarz nader pocieszający:
— Gdy ja prosiłam, by pan się ogolił, nic to nie pomagało. Widocznie inna miała lepsze argumenty.
— Nie było żadnej innej.
— Tak? Więc skądże ta nagła metamorfoza?
— Właśnie dla pani.