Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Może wówczas potrafiłby przyznać się przed samym sobą, że jednak ją kocha. Może wówczas nie wysilałby się na hamowanie swej serdeczności.
Nie z obawy też przed daniem Arletce do rąk nowych atutów przeciw sobie nie powiedział jej całej prawdy. Nie przyznał się, że strzelał do Kuzyka, gdyż za wszelką cenę pragnął nie obarczać się w jej oczach nową podłością. Gdy zaś sama zawołała:
— Skoroś tam był, należało go dobić! — Murek zmarszczył brwi i odpowiedział ponuro:
— Wiesz, że nie umiem zabijać.
A jednak zabił i wiadomość, że Kuzyk umarł wreszcie, napełniła go prawie radością.
— Nie żyje? — zapytała Arletka.
— Umarł.
— No, to możemy sobie powinszować — uśmiechnęła się.
Wówczas wpadł w gniew:
— Jak ty możesz! Jak możesz tak mówić! To jest nędzne, to jest łajdackie! Przecież to myśmy go wysłali na śmierć, przecież to dla nas...
Urwał, widząc jej zdumienie, i po pauzie dodał:
— A zresztą, na powinszowania zawcześnie. Jeżeli w szpitalu, podczas chwilowej przytomności Kuzyka, była jego żona, lub ktoś z partji, może się to źle skończyć.
— Niczego ci nie udowodnią. Trudno im zresztą przyjdzie poznać cię bez zarostu.
— Zapewne, ale już samo to, że się ogoliłem, wyda się podejrzane. U nich zaś nie trzeba komuś udowodnić winy, by go skazać.
— Więc co? — zmartwiła się. — Możebyśmy wyjechali na jakiś czas?
— Nie mogę. Mam robotę dla Czabana. Wystarczy, że nie będę się ludziom pokazywać.
Wystarczyło to jednak na krótko.