Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV


Pierwszy śnieg spadł tego roku wcześnie, a wraz z nim nastały dość silne mrozy. Zajęty po uszy sprawą otwocką, Murek nie miał wprost czasu na wykupienie z przechowalni futra, i wychodząc w jesionce z domu, ucieszył się, że tuż przy bramie stoi taksówka. Obok wprawdzie przechadzał się jakiś mężczyzna, lecz nie wyglądał na pasażera. Gdy jednak zbliżył się do wozu, mężczyzna gościnnie otworzył mu drzwiczki i powiedział półgłosem:
— Pojedziemy razem, towarzyszu Garbaty.
Teraz dopiero Murek go poznał. Był to piekarz Stachoń, o przezwisku „Zimny“, jeden z asów wywiadu partyjnego. Spotkali się kilka razy na posiedzeniach komitetu, jeszcze za czasów Murkowych początków w Propagicie.
— Jak się masz — wyciągnął doń rękę Murek, uśmiechając się przyjaźnie, chociaż nie miał najmniejszych wątpliwości, o co Zimnemu chodzi.
Na jakiekolwiek wykręty było zapóźno. Murek mógł wprawdzie wręcz odmówić Zimnemu, lecz okazałby przez to, że ma nieczyste sumienie.
— Mam z wami do pogadania — wyjaśnił Zimny, sadowiąc się obok Murka.
— Z przyjemnością. A o co chodzi? — naiwnie zapytał Murek.
— Nie będziem w taksówce gadać. Dość będzie czasu na miejscu.
— A nie zrobiłoby wam różnicy, żeby jutro?... Albo dziś wieczorem?... Bo widzicie, śpieszy mi się teraz.