jego wolę i chęć działania. Na szczęście nawał pracy sprzyjał temu, a na rozmyślania mało zostawało czasu.
Wkrótce też przybyła nowa okoliczność. Pewnego ranka w mieszkaniu Murka zadzwonił telefon. Bez żadnych wstępów nieznany głos oznajmił:
— Macie, towarzyszu, stawić się pojutrze o piątej na ulicy Skierskiej.
I położono słuchawkę.
— To już koniec — szepnął do siebie Murek.
Tak, nie miał już sił ani ochoty do walki. Nadludzką czujnością, zawziętym trudem utrzymywał się tak długo na powierzchni grzęzawiska, które go oblepiało, wciągało, obezwładniało.
— Co ci jest, Franku? — ciepło zapytała Arletka — Jakaś zła wiadomość?
— Zła? — zaśmiał się — Nie, nie zła. Poprostu ostatnia.
— Nie rozumiem.
— Ach, poco masz rozumieć. Daj mi spokój.
Zamknął się na klucz w swoim pokoju i zaczął chodzić od ściany do ściany aż do zmęczenia. Gdy jednak usiadł, gdy mięśnie odprężyły się, nagle uświadomił sobie swoją bezczynność. Oto ginie i nic nie robi!
Zerwał się i powziął decyzję:
— Nie! Nie! Nie dam się.
Zostawało dwa dni czasu. Tak, jest sposób! Zdradzić. Zaraz pojechać do policji politycznej i sypnąć adresami, nazwikami, podać plan rozruchów, przygotowanych przez komunistów na „dzień głodujących“... Zapełnią się więzienia, cała organizacja zostanie zachwiana i sparaliżowana na długie miesiące. Nie będą mieli czasu na dyscyplinarki partyjne i na sprawdzanie, na czem polegał udział towarzysza Garbatego w sprawie zajścia w kawiarence na Grzybowskiej.
Murek zatrzymał się przy drzwiach, ścisnął skronie. Musiał zastanowić się. Nie nad tem już, czy to zrobić, tylko
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.