zmusi do zapomnienia o własnym, dobrze zrozumianym interesie.
— Ee, pamięć ludzka... Różnie z nią bywa, a z interesami też... Na świecie wszystko łatwo się zmienia, ale ja mam... Mam jeden projekt!
— Mianowicie?
Czaban nagle odwrócił się do niego:
— Przypatrz się mnie. Jak ci się podobam? A?
— Jakto? — zdumiał się Murek.
— Ujdę na teścia?... A?... Bo widzisz, rad byłbym wydać Tunkę za ciebie. Co możesz mieć przeciw niej?... Dziewczyna ładna, zdrowa, dobrze wychowana. A jeśli chodzi o takie rzeczy, to myślę, że porządniejsza od innych. Pilnować, nie pilnowałem, bom nie głupi, ale zdaje mi się, że dużo lepsza od innych. A i tobie chyba w oko wpadła. Żeń się z nią! Chcesz, a?
Murek poczerwieniał:
— Doprawdy, to wielki dowód twego zaufania... I jestem ci za to bardzo obowiązany. Ale nie wiem, czy panna Tunka.
— Bo co? Zawsze wyrażała się o tobie z uznaniem.
— Uznanie to jeszcze nie wszystko. A pozatem... Powiem ci szczerze, sam od dawna tego pragnę. Kilkakrotnie próbowałem w rozmowie z panną Tunką zbliżyć się do tego tematu. Odnosiłem jednak zawsze wrażenie, że... odpowiedziałaby odmownie.
— Zawracanie głowy! — zirytował się Czaban. — Lubi cię, a po ślubie pokochacie się. Oboje jesteście spokojni, rozsądni i nic nie przemawia przeciwko waszemu małżeństwu. Zresztą, zwróć się do niej poprostu. Cóż to, boisz się, a?
— Nie, nie boję się...
— Więc, siup! Bez ceregieli i bez straty czasu. Zżyliśmy się ze sobą i niema czego się krępować.
Ponieważ Czaban na nic czekać długo nie umiał, po kolacji zwrócił się do żony i do szwagra:
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.