Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

i wiedział, że kłamie, że nie zdobędzie się na tyle odwagi, na tyle bezczelności.
I wiedział jeszcze rzecz drugą: że się jej boi. Nie dlatego, że ona nie cofnie się przed niczem. Z zimną krwią zabiła przecie Czarnego Kazika, którego nienawidziła. A tutaj tembardziej nie drgnie jej ręka, gdyż kocha, gdyż wierzy w swoje prawo do człowieka, którego uważa za najbliższą sobie istotę na ziemi. Nie bał się nawet jej okrucieństwa, lecz ogarniało go przerażenie na myśl, że zobaczy wtedy wyraz jej oczu.
Czemże będzie mógł jej odpowiedzieć? Jakiemi argumentami, jakiem usprawiedliwieniem się, bodaj jakiem kłamstwem?... Nic nie znajdzie na swoją obronę. Absolutnie nic.
Nawet nie będzie mógł powiedzieć, że zmieniły się jego uczucia, bo tego skłamać nie potrafi. Od dawna przecie napróżno pracuje nad wyrugowaniem jej ze swych myśli, ze swych nerwów, ze swych uczuć. Napróżno.
— Nie, nie mogę, nie mogę — powtarzał, by po chwili ocknąć się znowu i uprzytomnić sobie jej własne słowa, te słowa, któremi ona sama wskazała mu nową drogę:
— Trzeba żyć dla siebie. Bez skrupułów, bez zastanawiania się, czyim kosztem się żyje. Plunąć na wszystko. Brać, brać, co się da. Trzeba umieć krzywdzić...
To racja. Czyż warto było zaczynać nowe życie, jeżeli nie zostawiło się całego bagażu skrupułów na progu! Wilk musi uwierzyć w swoje wilcze posłannictwo.
— I ja wierzę, wierzę, wierzę — powtarzał głośno.
Pogasły już latarnie uliczne. Nad Pragą zaróżowiło się niebo. Murek wszedł po schodach, otworzył drzwi i starał się zachowywać jaknajciszej, by nie obudzić Arletki. Jednak posłyszała jego kroki i zawołała:
— Franku!
W jej pokoju, jak zawsze, okno było odsłonięte. Leżała zaspana jeszcze i uśmiechając się, wyciągnęła doń ręce: