się Murka zaniepokoiło go bardzo. Prędko dopił kawę i gdy tylko znaleźli się sami w gabinecie, zapytał niecierpliwie:
— O co chodzi, towarzyszu?
— Nie przyjechałem do was jako wysłannik partji — zaczął Murek — wogóle z partją w ostatnich czasach nie mam kontaktu.
— Dlaczego? — nieufnie spojrzał nań Stawski.
— Wziąłem narazie do serca pańskie mądre rady: dorabiam się.
— Forsy?
— Tak.
— No, to brawo. Winszuję panu, panie Murek. Ja się znam na ludziach.
— Niestety, ja na sobie poznałem się zbyt późno.
— Lepiej późno, niż nigdy. Papierosika? — Stawski podał mu pudełko. — Zatem domyślam się, że chodzi o interes.
— I tak i nie. I interes i inne rzeczy. Widzi pan, kiedyś byłem tak głupi, że nie przyjąłem pańskiej propozycji w sprawie tej kombinacji emigracyjnej... A dzisiaj... dziś właśnie chodzi mi o pańską pomoc w tej dziedzinie.
— O!?
— Jakże, idzie biznes?
— Narzekać nie można — uśmiechnął się Stawski, przysuwając swoje krzesło, zapytał z nieukrywanem zaciekawieniem — więc o co chodzi?
Murek wstał, otworzył swój neseser i w milczeniu podał mu fotografję Arletki. Stawski spojrzał, zerknął na Murka, znowu przyjrzał się fotografji i rzekł:
— Pierwsza klasa.
— Jest inteligentna, mówi po francusku, tańczy doskonale — wyrecytował Murek i czuł, że krew ucieka mu z twarzy.
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.