— Ach, moi starzy znajomi. Zupełnie pewni ludzie. Umieją te rzeczy robić, bo zawodowo zajmują się przemytem. Mam do nich całkowite zaufanie. Nie jednego już przeszwarcowali zagranicę.
— A dlaczego oni nie chcą, byśmy jechali razem?
— Bo w razie listów gończych będzie rzucać się w oczy taka poszukiwana para. Zatem oni radzą, byś ty jechała do Hamburga, lub do Hawru, gdzie okręt zatrzymuje się i stamtąd wsiadła na pokład, a mnie chcą zabrać odrazu do Gdańska, albo też odwrotnie. Zapewniają, że tylko w razie ścisłego zastosowania się do ich rad, gwarantują bezpieczeństwo. Ale... ale ja wolę raczej zaryzykować, niż rozstać się z tobą.
— Toś niemądry — oburzyła się. — Kilka dni rozstania, przecież to głupstwo!
— Ale niepokoiłbym się o ciebie.
— Jesteś dziecinny. Oni mają rację.
— Zapewne...
— Ale i tak, pojedyńczo będziemy śledzeni.
— To już ich sprawa. To są spryciarze. Tak wszystko zorganizują, że przewiozą i ciebie i mnie bezpiecznie. Ich własny interes w tem.
— Ale nie byłeś tak naiwny, by im zapłacić zgóry? — zaniepokoiła się.
— Skądże! Zapłacę im na miejscu. Dałem narazie pieniądze tylko na paszporty, wizy i na bilety okrętowe.
— To lubię — zawołała. — Wiesz, że nawet nie przypuszczałam, żeś ty już o wszystkiem pomyślał. Dzielny z ciebie chłop. Nie zginiemy, zobaczysz, w Argentynie, czy gdziekolwiek, wszędzie sobie damy radę. Więc mam się pakować?
— Tak, ale weź tylko lepsze rzeczy. Nie trzeba na siebie zwracać uwagi nadmiarem bagażu. Wychodzę teraz na
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/247
Ta strona została uwierzytelniona.