Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

biazgów z codziennego życia, rzeczy nieważnych i tylko jego samego obchodzących przez swoją bliskość. W pewnej chwili spostrzegł się:
— Ależ ja pana nudzę, panie Franciszku!
— Nie, nie — zaprzeczył gorąco Murek. — To jest takie piękne... Niech pan mówi...
Lekarz zamyślił się i po dłuższej pauzie zapytał:
— Czemu pan się nie żeni?...
— Różne na to złożyły się okoliczności — wymijająco odpowiedział Murek.
— Będę trochę niedyskretny, proszę mi wybaczyć, ale znam sporo szczegółów z pańskiego osobistego życia. Bardzo przykre, ale cóż? Wiecznie tego pamiętać nie trzeba. Przecież już ładnych kilka lat minęło od owych pańskich rozczarowań. A nie trzeba być psychologiem, by widzieć, jak dalece dojrzał pan do małżeństwa, jak pragnie pan domu i dzieci. To zrozumiałe i słuszne. Nie wolno z tem walczyć. Raz zdecydować się i buch kasztan do wody! Mój Boże! Ileż to dobrych i uczciwych dziewcząt jest na świecie. Wybór ogromny, a nie uwierzę, by pan już którejś nie miał na oku!
— Zapewne — bąknął Murek i wstał. — Już późno. Zasiedziałem się u pana. Czas na mnie.
Lipczyński wyciągnął doń rękę:
— Ale nie ma pan do mnie urazy za to wścibstwo?
— Skądże, najmniejszej.
— No, to chwała Bogu. Naprawdę życzę panu jak najlepiej.
— O tem nie wątpię — zapewnił Murek.
— A zechce pan dać mi dowód, że tak jest naprawdę?
— O, aż dowód? — z rezerwą zaśmiał się Murek.
— Tak. Niech pan jutro znowu mnie odwiedzi.
— Nie wiem, czy nie będę zmuszony...