Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

raźnie odbiło się na jej twarzy. Murek jednak wyrzucił z siebie z pasją:
— Ladacznicą! Dziewką uliczną! Złodziejką! Suką!
— Boże, Boże! — jęknęła Mika.
Jedno po drugiem, z jego wykrzywionych ust padały słowa, wściekłe, okrutne, smagające, jak uderzenie kańczuga. Wreszcie wyrazy zaczęły się zlewać w jakiś nieartykułowany charkot i tylko pięści wniesione nad głową i wytrzeszczone nieprzytomnie oczy, miotały dalej jeszcze straszliwsze, jeszcze boleśniejsze obelgi.
Nira stała oparta o ścianę bez kropli krwi w twarzy, z rękami opuszczonemi, bez ruchu, jakby poddając się dobrowolnie temu biczowaniu.
Murek zatoczył się, opadł na krzesło, i oddychał spazmatycznie, jak człowiek, który się dusi.
Przerażona Mika trzęsła się i dygotała, poruszając bezgłośnie wargami. Długo nie mogła oprzytomnieć. Nagle porwała kapelusz i torebkę ze stolika, i mówiąc coś, czego ani Murek, ani Nira nie zrozumieli, wybiegła na schody.
Trzask zamykających się za nią drzwi, otrzeźwił Murka. Słaniając się, wstał i sięgnął po kapelusz.
— Zostań — szepnęła.
— Poco?
— Wysłuchaj mnie.
— Poco? — powtórzył.
— Nie oczekuję od ciebie przebaczenia. Niczem nie zasłużyłam na nie.
— Więc czego pani chce?
— Nie wiem. Nie rozumiem samej siebie. Skądże mogę wiedzieć, czego chcę? Może poprostu... spowiedzi, ale nie! Chcę ci powiedzieć, że dzisiaj wiem, że postąpiłam głupio i podle. Coś mnie zmuszało, by przyjść z tem do ciebie. Do ciebie, jedynego na całym świecie, wobec którego mam ten koszmarny dług. Zasypałeś mnie obelgami. A ja ci mówię,