Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panią?... Nie. Kochałem kogoś, kim pani nigdy nie była, kochałem moje wyobrażenia o pani.
— Dziś jestem stokroć bliższa tego wyobrażenia, niż wtedy.
— Po wytarciu kilku setek cudzych łóżek.
— Lubuje się pan w tej pogardzie i w tych obelgach. Jestem wobec nich bezsilna...
— No, i chyba do nich przyzwyczajona?...
— Niech się pan nie znęca nademną. Jestem zbyt nieszczęśliwa, by próbować bronić się...
— Tegoby jeszcze brakowało. Byłoby to już szczytem bezczelności!
— Czyż nie dość jeszcze jestem pokorna?
— Pani? Piękna pokora! Już samo zjawienie się pani tutaj to bezczelność! Trzeba mieć miedziane czoło, by przyjść do mnie i spodziewać się mego przebaczenia, po tem wszystkiem, co mi pani wyrządziła!
— Wiem, wiem! Mika opowiedziała mi. Dopiero wtedy mogłam pojąć, jak podle postąpiłam. Wiem, w jakiej pan żył nędzy, że tułał się po domach noclegowych i głodował, że został pan komunistą, że cierpiał pan z mego powodu bardzo. Panie Franku! Franku! Ja lepiej, niż myślisz, czuję tę przepaść między nami. Czuję, że jestem wobec ciebie nędznym plugawym robakiem. Podczas gdy ja dla błyskotek, dla użycia nie zawahałam się zanurzyć się w bagnie, tyś pozostał w najtrudniejszych warunkach niezłomny, szlachetny i uczciwy...
Murek zerwał się z krzesła, lecz Nira zawołała:
— O nie, pozwól mi mówić, pozwól skończyć, bo widzisz, właśnie to, że ty jesteś taki, właśnie to ośmieliło mnie, mnie która cię tak strasznie skrzywdziłam! Od kogóż mam wyglądać ratunku? Tylko od ciebie, bo tylko ty możesz mnie rozgrzeszyć, bo tylko twoje rozgrzeszenie może mnie zbawić!... To nie miedziane czoło, to świadomość własnej nę-