Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

dzy i pragnienie ekspiacji przyprowadzały mnie do ciebie...
— Zapóźno — powiedział Murek.
Nira potrząsnęła głową:
— Ja wiem... ja wiem, zapóźno. I wróciłabym dawniej, ale walczyłam ze swoją dumą, z ambicją, wiedziałam przecie, że nie ominą mnie najdotkliwsze upokorzenia... Ale teraz już jestem tak śmiertelnie zmęczona, już brak mi sił i nawet taką litość, która nie różni się od pogardy, przyjmę z wdzięcznością...
— Zapóźno — powtórzył Murek.
— Umiem napamięć to straszne słowo — przygryzła wargi. — Jednak łudziłam się, chwytałam się resztek nadziei, wierzyłam w twoją dobroć, której wtedy nie umiałam ocenić...
— Niema już tej dobroci — powiedział spokojnie. — Niema we mnie nic z tego człowieka, którego pani znała. Wyrzuciłem z siebie garściami wszystko. I dlatego jest zapóźno. Jestem innym człowiekiem. I pani to mam do zawdzięczenia. Tak, pani. Kiedyś byłbym gotów panią zabić, dziś nie mam prawa nawet sądzić pani, mogę tylko... przeklinać. A wie pani dlaczego?... Bo jestem dzisiaj łotrem, łotrem najgorszym, bez czci, bez sumienia. Mika nie powiedziała pani wszystkiego, bo Mika nic o mnie nie wie. Nie wie, jak nisko stoczyłem się... Ale to pani pchnęła mnie w tę przepaść i dlatego znaleźliśmy się na jednym poziomie. O, dzisiaj jestem bogaty, jestem przytem szują nie gorszym od Junoszyca. Mógłbym dać pani wszystko to, za co kiedyś pani mnie sprzedała. Ale rozgrzeszenia pani dać już nie mogę, bo niema we mnie już prawa, by kogokolwiek rozgrzeszać. Wolno było pani rozporządzać sobą, wolno było splugawić własną duszę, ale nie wolno było okradać mnie z wszystkiego, z wszystkiego, czego już odzyskać nie zdołam.