Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

pragnąc odwrócenia jego uwagi od siebie. W końcu powiedziała:
— A wie pan, że Nira więcej się nie pokazała?...
— Nie powinniśmy martwić się z tego powodu — wzruszył ramionami.
— Zapewne. Jednak jej zjawienie się było dla mnie wstrząsem. To takie przykre uczucie spotkać kogoś bliskiego, kim się musi gardzić, kogo się musi potępiać, dla kogo...
Nagle umilkła i po dłuższej pauzie dodała:
— Pan teraz pomyślał pewno, że mówię o sznurku w domu powieszonego?...
— Wcale tak nie pomyślałem.
— To dziwne, bo przecież pan wie...
— Wiem, ale nie potępiam pani. Tylko nie mogę pojąć, by tak rozsądna dziewczyna jak pani dała się tak haniebnie oszukać podobnemu... alfonsowi!
— Niesprawiedliwie pan go osądza... — zaczęła, lecz Murek przerwał:
— Jakto niesprawiedliwie?... Wyłudzał od pani pieniądze, ciężko zapracowane pieniądze! Tak, czy nie?
— Nie. Dawałam mu, ile mogłam. Ale dobrowolnie. I wcale mnie nie oszukał.
— Pani żartuje! Obiecać dziewczynie małżeństwo i rzucić ją w ciąży.
— Sądzi pan zbyt pochopnie, panie Franku. A nie można rzucać na kogoś kamieniem, póki nie wie się wszsytkiego.
— Kiedy tu niema żadnego „wszystkiego“, bo wszystko jest widoczne jak na dłoni. Same fakty.
— Fakty nie zawsze wystarczają. Trzeba jeszcze znać pobudki, okoliczności. Strasznie mi przykro o tem mówić, ale uważam to za swój obowiązek, bo nie wolno mi wygodnem milczeniem zwalać winy na Tomka. Widzi pan, on tu wcale nie zawinił. Tylko ja, tylko i wyłącznie ja. Zaczęliśmy żyć ze sobą, bo ja tego chciałam...