Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

ła ogromnemi stosunkami, że mogła Tomkowi otworzyć drzwi do najświetniejszej karjery... Jakże miałam postąpić? Czy mogłam stanąć na drodze i zagrodzić mu sobą drogę do sławy, do powodzenia, do wszystkiego tego, co jest najwyższem szczęściem każdego artysty? Wprawdzie w chwili słabości, podrażniona zazdrością i egoistyczną ambicją, niepotrzebnie powiedziałam Tomkowi, że zostanę matką jego dziecka, ale później sama żałowałam tego sobkostwa i zdołałam przekonać go, że powinien pójść za tamtą.
— A on nie chciał — z ironją mówił Murek, — on bronił się rękami i nogami...
Mika poczerwieniała:
— W każdym razie gotów był zostać ze mną.
— Gotów był!... Aż tyle?...
— Pan, panie Franku, nie wie, co to jest perspektywa sławy dla artysty. Przyznaję, że Tomek nie postąpił może szlachetnie, że nie zdobył się na ofiarę ze swej karjery, ale jest przecie tylko człowiekiem, a czyż można od człowieka wymagać tak wiele? Niech pan sam powie?
Murek opuścił głowę i milczał. Jakżeby pragnął teraz zaprotestować, powiedzieć bez chwili namysłu, że należy wymagać od innych i od siebie największych ofiar, że wszystko pozatem jest łajdactwem.
— Pozostaliśmy zresztą w przyjaźni, — mówiła Mika — rozstaliśmy się zgodnie. Tomek nawet czasami pisuje do mnie. O, właśnie wczoraj dostałam list z Brukseli.
Wstała i podała Murkowi grubą kopertę. Wewnątrz była paczka z wycinkami z gazet: recenzje. List był krótki:
„Posyłam mojemu Mikukusiowi wyciupeczki z tutejszych dzienników. Jak widzisz, pełne zwycięstwo! Bruksela szaleje za mną. Na koncercie zasypano mnie kwiatami. Jutro będę przedstawiony królowi. Dudu jak lodu. Czy tam w Warszawie wiedzą o mnie? Rozpowiadaj wszystkim.