— No widzisz. Ja ci go wybrałem, a ja się znam na ludziach.
W ten sposób zakończył rozmowę, bo przeczuwał, że Tunka nie jest szczęśliwa w małżeństwie i wolał tego z jej ust nie usłyszeć. Kochał córkę bardzo, a dowiedzenie się o tem, że nie jest szczęśliwa, byłoby nowym kłopotem i to w okresie, kiedy tak bez reszty zajęty był walką, do której musiał mobilizować całą swoją energję, wiarę i pomysłowość.
Nie zbywało mu na żadnym z tych trzech czynników, którym zawdzięczał swoje dotychczasowe powodzenie. Tym jednak razem trudno było o zwycięstwo.
Pewnego dnia, po długich kalkulacjach, podczas których doszedł do przekonania, że jakoś zdołają wytrwać do lata, powiedział zięciowi:
— Aż serce się kraje, że nie mamy z tobą jakiejś głupiej sumki.
— Owszem — zaśmiał się Murek. — W kasie jest czterysta z czemś złotych.
— Nie kpij. Nie chodzi o kasę. Medana nie ma forsy. Ale żebyśmy mogli wytrzasnąć dla siebie kilkaset tysięcy. Zastanów się tylko, a sam skapujesz.
— Żeby spakować manatki i zwiać?
— Głupiś, bracie. Ty nie rozumiesz na czem polega sztuka robienia interesów.
— A mianowicie?
— To nie sztuka zarobić na prosperującem przedsiębiorstwie. Sztuka zarobić na plajtującem! Pomyśl! Ho, ho! Gdybym miał teraz pół miljona w kieszeni! Nawet nie pół! Wystarczyłoby dwieście, trzysta tysięcy.
— Cóżbyś zrobił?
— Co?... Oto, przedewszystkiem cofnąłbym wszystkie płatne artykuły z pism. Przeciwnie, sam na lewo i na prawo opowiadałbym, że z Medaną koniec. Plajta!
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.