Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

czasu, a wywiady zagranicznych sztabów napewno nie próżnowały. Należało jednak mieć nadzieję.
W każdym razie, posiadanie przy sobie takich papierów było niebezpieczne i Murkowi przyszło na myśl oddanie ich na przechowanie Lipczyńskiemu. Ten człowiek wolałby umrzeć, niż zajrzeć do powierzonego sobie pakunku, a ma w domu kasę ogniotrwałą.
Dr. Lipczyński bez trudu zgodził się przechować „listy“ Murka na kilka dni i dokumenty w nowej, olakowanej kopercie powędrowały do pancernej kasy. Nadeszła właśnie żona chirurga i zaczęła opowiadać o swojej bytności u Miki:
— Biedactwo — mówiła — niknie w oczach. Wy nie macie pojęcia, jak ona się dręczy. Oczywiście, ukrywa to starannie, nadrabia miną, ale przecie zdaje sobie sprawę ze swojej tragedji. Bądź co bądź, to straszne znaleźć się w takiej sytuacji. Rozpacz mnie ogarnia, że właściwie niczem jej pomóc nie mogę. My jej nie potępimy, my postaramy się w miarę naszej umiejętności, nagrodzić jej krzywdę współczuciem i ciepłem. Ale inni! Ale świat! Dla ludzi będzie to hańba. Zakraczą ją biedactwo, zadziobią...
— O, zrobią to z radością — ponuro dodał Murek.
— Rozmawialiśmy już z mężem — ciągnęła pani Lipczyńska — by wysłać Mikę na decydujące dni gdzieś na wieś, a później wzięlibyśmy dziecko do siebie.
— Jakto, państwo wzięliby?...
— Adoptowalibyśmy — powiedział Lipczyński. — Żona kiedyś podsunęła Mice ostrożnie ten pomysł, ale ta nawet słuchać o tem nie chciała.
— No, widzą państwo! — ze złością zawołał Murek. — Jakże jej można przyjść z pomocą, kiedy ona wciąż ma fanaberje!
— Niech pan tak nie mówi — oburzyła się pani Lipczyńska. — Zresztą pan sam nie myśli o niej w ten sposób.