Usiadł przed nią i powiedział:
— Przyniosłem pani te kwiaty, bo jeżeli pani zechce przyjąć przychylnie moją prośbę, dziś będzie wspólna uroczystość. Nasze zaręczyny. Oto właśnie... Nie wiem, czy pani się podoba...
Z dziwnym trudem wymuszał na sobie wyraz po wyrazie. Niezręcznie odłożył zawinięty w bibułkę bukiet na stojące obok krzesło i wydobył z kieszeni pierścionek z brylancikiem i z dwiema niedużemi perłami. Niezgrabnie wziął jej bezwładną rękę, wsunął pierścionek na serdeczny palec (— Zaluźny — stwierdził w myśli), pocałował w rękę i bezradnie chrząknął. Bał się podnieść oczy i spotkać jej wzrok, by w jego spojrzeniu nie odczytała kłamstwa.
Mika jednak siedziała nieruchoma, z zamkniętemi powiekami i tylko nierówny, spazmatyczny oddech, który poruszał jej wątłemi piersiami, świadczył jak silne, jak głębokie przeżywa wzruszenie. Pomału podniosła powieki, spojrzała na błyszczący na ręku pierścionek i wybuchnęła łkaniem.
Napróżno starał się ją uspokoić, napróżno głaskał po włosach, napróżno przytulał. Dygotała w jego ramionach, jej ręce oplotły go kurczowo, a wśród szlochu wyrywały się z jej ust zniekształcone słowa, które z trudem rozumiał:
— Boże... Szczęście... Franku... Za co?... Jakiś ty nieludzko dobry... Nie jestem warta... Franku...
Paroksyzm stopniowo mijał. Szlochanie jeszcze wstrząsało ramionami Miki. Dojmujące uczucie litości walczyło w Murku z gniewem, który wzniecał przeciw sobie za tę słabość, za tę litość, za pragnienie przekreślenia całego planu i dotrzymania obietnicy.
Wreszcie Mika uspokoiła się zupełnie. Tylko wilgotne oczy i silne zaczerwienienie twarzy, czoła, a nawet szyi, świadczyło o niedawnym wybuchu wzruszenia. Uśmiecha-
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/299
Ta strona została uwierzytelniona.