Tymczasem dziecko zabrali doktorostwo Lipczyńscy. Oni też zajęli się sprawami związanemi z pogrzebem i zawiadomieniem rodziny zmarłej. Jakieś formalności i święta spowodowały, że pogrzeb wyznaczono dopiero na piąty dzień po śmierci.
Murek przez te kilka dni nie pokazał się w Warszawie. Wstrząs, jaki przeżył, doprowadził go niemal do otępienia. Tunka była przerażona, Czabanowa błagała go, by powiedział jej, co się stało, Czaban namawiał na lekarzy. Przyprowadził nawet doktora Sążnia, lecz Murek wogóle nie chciał go widzieć.
— Ależ, chłopie — załamywał ręce Czaban, — oprzytomnij. Nam tu ziemia pali się pod nogami! Nie chcę się wtrącać, co cię tak przygniotło, ale miałeś wydobyć forsę!
— Dobrze, dobrze — zbywał go Murek. — Daj mi teraz spokój.
Po kilku dniach niespodziewanie wyjechał do Warszawy. Rodzina Czabanów, dowiedziawszy się o tem, orzekła, że to dobry znak. Tymczasem Murek pojechał na pogrzeb. Na cmentarzu ściskał ręce brata Miki i bratowej, a także wielu dalszych krewnych, których nie znał. Nikt z nich nie wiedział o istnieniu Tomasza Kańskiego i dlatego w Murku widzieli winowajcę śmierci Miki. Kilka osób posunęło się nawet do wypowiedzenia ostrych uwag.
I to właśnie trochę otrzeźwiło Murka. Nie protestował i ani myślał bronić się, czy usprawiedliwiać. Czuł jakąś
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.