Dyplomata zaśmiał się:
— Owszem, wyobrażam sobie. Ale polski sztab myli się.
— To może okazać się tylko w wypadku wojny.
— Tak... No, a ile pan sobie obiecuje?
— Czterysta tysięcy.
— Lej rumuńskich?
— Nie, złotych.
Kiner wstał i wyciągnął do Murka rękę:
— Żegnam pana. Tracimy czas. Widzę, że pan rzeczywiście nie jest fachowcem w tych sprawach. Suma, którą mógłbym zaproponować... Ach, szkoda czasu. Za takie materjały nie płaci się wyżej niż kilka tysięcy.
— Fachowcem nie jestem — pakując papiery, chłodno powiedział Murek, ale wczoraj od kogoś, kto jest mniej niż pan zainteresowany w nabyciu tych rzeczy, słyszałem... sumę sześciocyfrową.
— Optymista — wzruszył ramionami Kiner.
— Optymista, zgadzam się, bo zdaje się mu, że trafił na naiwnego.
— Więc mówmy serjo: ile pan żąda?
— Czterysta tysięcy.
— Panie, ależ to absurd!
— Z tej kwoty mogę ustąpić dziesięć procent dla pana, jako prowizję.
Kiner obrzucił Murka pogardliwem spojrzeniem.
— Dziękuję panu, ale ja za swoją pracę pobieram pensję. Można być szpiegiem, a nie być jednocześnie łapownikiem.
— To już mnie nie interesuje.
— Zatem ile?
— Zatem czterysta — uparcie powtórzył Murek. Tak go rozdrażniło to, że ten typek chciał mu zaimponować swoją moralnością, że teraz postanowił raczej zniszczyć wszystkie dokumenty, niż ustąpić mu bodaj pięć złotych.
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.