Najniespodziewaniej Lipczyński zaoponował:
— Nie, panie Franciszku! Propozycji pańskiej przyjąć nie mogę. Nie przez wzgląd na nas, czy na dziecko. Kochamy dzieci, kochaliśmy jego matkę i cieszylibyśmy się, mając w domu to maleństwo. Ale chodzi mi o pana.
— Jakto o mnie?
— O pana, drogi panie Franciszku. Każdy lekarz musi być trochę psychologiem. Obserwując pana od dłuższego czasu, a moja obserwacja była tem sumienniejsza, że zrodziła się z najserdeczniejszej życzliwości, otóż, doszedłem do wniosków nader ciekawych. Zapewne, życie pana ciężko wypróbowało, ludzie pana boleśnie skrzywdzili, ale przecież trzeba znaleźć w sobie zdolność przebaczenia. Pan, panie Franciszku, nie lubi ludzi i nie ufa im. Czyż do śmierci chce pan zostać tak zwanym samotnikiem w tłumie? Na to szkoda pana i szkoda życia. Otóż największą pańską tragedją jest ta samotność. Nie ma pan nikogo, o kogo możnaby zaczepić się uczuciami, przez kogo zbliżyć się sercem do ludzi. Bo, proszę pana, trzeba kogoś kochać. Tak, jak trzeba oddychać, spać, jeść, tak trzeba też kochać. Trzeba o kimś myśleć, dla kogoś pracować. I dlatego, głównie dlatego popychałem pana do małżeństwa z Miką. Dla pana. Gdy mój pacjent z takich, czy z innych powodów opiera się wzięciu lekarstwa, które go uratuje, ja skłonny jestem użyć bodaj przemocy. Pan jednak sam jest rozumnym człowiekiem, zdolnym do introspekcji i nie pragnącym zgorzknienia ni starczości... W tem dziecku ma pan remedium. Powierzyła je panu umierająca matka. Nie kochał pan jej, ale cenił ją, szanował, lubił, miał pan dla niej wiele dobrych uczuć. Trudno również zapomnieć, że ona pana kochała, pana jednego. Jakiemże prawem może pan teraz pozbyć się swoich względem tej zmarłej zobowiązań?...
— Zobowiązań nie wyrzekam się — wtrącił Murek.
Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/316
Ta strona została uwierzytelniona.