Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/331

Ta strona została uwierzytelniona.

Ustało wszakże gorączkowe tempo życia w Medanie i pewnego dnia Murek spostrzegł się, że właściwie prawie nic nie ma do roboty. Widział zdziwione i zniecierpliwione spojrzenia podwładnych, gdy wciąż ponawiał całkiem zbędne kontrole, gdy żądał uporządkowania archiwów, które — sam to dobrze wiedział — znajdowały się w idealnym porządku, gdy dyktował naszpikowane niepotrzebnemi szczegółami sprawozdania, ale wreszcie i to się wyczerpało.
Siedział teraz godzinami w gabinecie bezczynny. Próbował czytać, lecz książki doprowadzały go do furji. Bronił się przed tem, lecz wkońcu musiał zrozumieć, że okłamuje sam siebie. Musiał zrozumieć, że praca była dlań tylko narkotykiem, że niczem innem tego narkotyku zastąpić się nie da, że tak dłużej nie wytrzyma.
— To wszystko nerwy — przekonywał siebie.
I nie brakowało mu argumentów. Cóż bowiem poza nerwami mogło tu działać. Przecie nareszcie po wielu latach nędzy i mordęgi znalazł się u szczytu swoich pragnień, u celu swej drogi. Nie jest już pomiatanym włóczęgą, nie potrzebuje dopominać się o prawo do życia, ani o niczyją łaskę. Nie jest zwierzęciem, ściganem przez wszystkich, zaszczutem i bezsilnem. Zdobył to, czego chciał, co postanowił zdobyć. Zdobył nawet więcej. Jest dziś bogaczem, miljonerem, osobistością, z którą każdy musi się liczyć. Ma wygody i zbytki, ba! Ma spokój i bezpieczeństwo. Może nikogo się nie bać. Zdołała usunąć wszystkich wrogów, zatrzeć wszystkie ślady, ubezpieczyć się przed wszelkiemi niespodziankami. Wyzbył się lęku i zyskał prawo do szacunku ludzkiego. Posiada dość pieniędzy i znaczenia, by ludzi do tego szacunku zmusić, i jednocześnie gardzić nimi, w poczuciu własnej siły.
Perspektywa dalszego życia otwierała się jasna i prosta, pogodna i beztroska.