Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/338

Ta strona została uwierzytelniona.

sowej stracił grubszą sumę, wskutek czego zmuszony był u tych i tych osób zastawić swoje akcje z zastrzeżeniem pierwszeństwa dla Czabana. Listy te włożył do głównej szuflady swego biurka. List do policji umieścił w kieszeni futra. Zawierał on krótkie oświadczenie, że popełnia samobójstwo i prosi nie winić z tego powodu nikogo.
Nazajutrz po obiedzie wyjechał samochodem do Warszawy. Załatwił dwie wizy, w biurze podróży kupił bilet na nocny pociąg do Wiednia i sleeping. Wstąpił do sklepu gotowych ubrań i nabył tam jesionkę, którą ku niejakiemu zdumieniu subjektów włożył na siebie pod futro. Wprawdzie mróz był duży i ostra zadymka na dworze, ale to nie usprawiedliwiało podobnego dziwactwa.
— Nie lubię nosić paczek — wyjaśnił Murek.
Zapadł zmierzch, lecz należało zaczekać na zupełną ciemność. O ósmej wrócił na Skolimowską i obudził szofera:
— Jedziemy do domu — powiedział.
Za miastem musieli zwolnić. Masy sypkiego śniegu niesione porywistym wiatrem zalepiały szybę i niemal całkowicie przesłaniały drogę, trzepocąc w świetle reflektorów białemi nieprzeniknionemi zasłonami. Szofer jednak zbyt często tędy jeździł, by zmylić drogę, lub zjechać do rowu. Klął tylko ścicha pod nosem.
W miejscu gdzie szosa skręcała w lewo i odbiegała od rzeki, Murek kazał mu zatrzymać wóz. Wysiadł i powiedział:
— Proszę jechać. Ja tu wstąpię do tej willi i zanocuję.
Nieprzyzwyczajony do rozmów szofer tym razem jednak odważył się zaproponować:
— To ja pana dyrektora podwiozę pod willę. Zamoczy pan dyrektor nogi.
— Proszę jechać i nie wtrącać się w nieswoje rzeczy.
— Przepraszam, panie dyrektorze, a czy pani dyrektorowej mam powiedzieć, że...